środa, 6 października 2010

Prawda i ścieranie gówna - październik 2009

Zawsze mówię to co myślę. I za to dostaję. Ale inaczej nie umiem. Nie umiem ponadto zaakceptować świństwa, tzn. następnego dnia, czy , w zależności od wagi wywiniętego numeru, po tygodniu, miesiącu czy roku spojrzeć na tą osobę co mi to świństwo wykręciła, przeprosiła, dawno zapomniała, gówno z gęby wytarła, nie umiem spojrzeć i powiedzieć cześć stary ! - jest ok.

Bo nie jest ok.

Zazdroszczę wszystkim naokoło tej umiejętności przebaczania. Ale nie mam na myśli przebaczania w sensie powiedzenia – ok., stary , nie gniewam się, jest fajnie, zapomnijmy o tym. Chodzi mi o zatarcie pretensji, żalu i wspomnienia związanego z wyciętym kurestwem. A większość ludzi tak ma. No bo, gdyby tak nie było, nie byłoby na około przyjaźni, uśmiechów, radości z faktu bycia razem. Nie byłoby kumpli, kumpelek, paczek zgranych przyjaciół, takich do grobowej deski.

Kiedyś pisałem o moim bracie ciotecznym, który wywinął mi dwa numery. Pierwszy polegał na odejściu razem z grupą młodych, kreatywnych ludzi z mojej firmy. Sprawa niby normalna, ludzie zmieniają robotę, nikt im tego zakazać nie może. Ale oni odeszli w tajemnicy, z dnia na dzień. 5 – 6 osób ( dokładnie już nie pamiętam ) odeszło w 15 sekund rozwalając cały dział tłumaczeń. A zleceń na robotę było na kolejne 1,5 roku. On wiedział o tym od miesięcy, wiedział, że będzie to dla mnie duży problem. Nie miał jednak ( tak samo jak reszta ) na tyle cywilnej odwagi żeby przyjść i powiedzieć – słuchaj, chcemy założyć własną firmę, odchodzimy. Dajmy sobie 2-3 miesiące na poukładanie spraw. Nie zrobił tego. Nie zrobił, mimo że z mojej rekomendacji został do nas przyjęty, jak i pozostała grupa, jako młody nieopierzony szczaw z gilem pod nosem, został wyszkolony, zainwestowaliśmy w niego kupę czasu i kasy.

Co roku na święta różnej maści musiałem widzieć tą zadowoloną gębę, która nic nie rozumiała. Dałem mu do zrozumienia, że postąpił jak palant, przez całe lata nie utrzymywaliśmy kontaktu. Cały czas próbował się do mnie zbliżyć. Wyglądało to tak jakby jego głównym celem w życiu było odpokutowanie winy. Po ok. 7-8 latach , za namową chyba już całej rodziny, zaczęliśmy ze sobą rozmawiać. Dwie – trzy wódki, kawalerskie jego brata, jakoś poszło. Został nawet ojcem chrzestnym mojego starszego.

Kilka lat temu syn miał komunię. Dzień wcześniej mój cioteczny brat miał imieniny. Knajpa, wóda – takie młodzieżowe sporty. Zostałem zaproszony, ale odmówiłem z przyczyn wiadomych. Następnego dnia tatusia chrzestnego nie było. Obraził się. Albo leżał skacowany gdzieś pod stołem. Co czułem ? Zażenowanie. I smutek. Że takie złamasy chodzą po ziemi. Co czuł mój syn, nie wspomnę.

Złamane obietnice, ewidentne świństwo w biznesie, bycie nieszczerym – jakże często mamy z tym do czynienia. Ale przebaczamy. Większość z nas przebacza. Większość z Was przebacza. Ja nie umiem. Nie umiem spojrzeć komuś w twarz i , będąc wewnętrznie przekonany że nie jest jest cacy, powiedzieć – jest cacy. Bo zawsze to gdzieś we mnie siedzi. I jak widzę kogoś, kto raz zachował się jak świnia nie mam gwarancji, że nie zrobi tego drugi raz.

Dlatego nie powiem takiej osobie jak ją spotkam, że jest fajnie. Powiem to, co myślę – że jest burakiem i złamasem. Że nie widzę przyjemności w obcowaniu z nią. I jak będzie się narzucała powiem, żeby zeszła mi z oczu jak najszybciej i jak najdalej. Żeby było jasne – nie wynika to z emocji – nie czuję w tej chwili jakiegoś specjalnego podniecenia przypominając sobie tamte , niemiłe niejednokrotnie , chwile. To jest kwestia zaszytego gdzieś wewnątrz świadomości przełącznika, który każe mi się tak a nie inaczej zachować w takim przypadku. Nie czuję złości czy nienawiści. Parafrazując Lindę – nie chce mi się z nimi gadać. Ot i wszystko.
Nie mogę zaakceptować osoby, która kłamie, która została złapana na ewidentnym kłamstwie, która zetrze gówno z twarzy jednym sprawnym ruchem, i następnego dnia przyjdzie jak gdyby nigdy nic i udaje że jest wszystko ok. Nie rozumiem tego.

Nie mogę zaakceptować obłudy i zakłamania, naczelnej cechy wszystkich polityków. Dla mnie polityk to ( przepraszam wszystkich którzy są politykami, mają polityków w rodzinach czy wśród znajomych ) kurestwo najwyższego sortu - sprzedawanie się dla idei (?) stołka, popularności (?) , sprzedawanie się bezgraniczne, bezapelacyjne i doszczętne. Będąc politykiem nie masz własnego zdania, masz zdanie partii, nie możesz powiedzieć tego co myślisz, musisz mówić to co myśli partia, robisz z siebie ścierę, kłamiesz, knujesz, bredzisz pierdoły nie będące w żadnej mierze tym co naprawdę myślisz. Jesteś sprzedajną kurwą, sprzedającą więcej niż rumuński „ssak leśny” na trasie Magdalenka – Nadarzyn. One sprzedają tylko ciało, ty pierdolona mendo sprzedajesz duszę.

Ilu znacie ludzi prawych, którzy weszli w szambo polityki nie unurzając się w nim po czubek głowy ? Ilu było wspaniałych dziennikarzy, kardiologów , pisarzy, autorytetów moralnych , którzy wchodząc do polityki nie stracili całej swojej wielkości? Całej swojej godności ? Szacunku jakim darzyły ich setki, tysiące ludzi ? Generalnie nie ma takich. Są tylko wyjątki potwierdzające regułę, że polityk to sprzedajna ściera.

Powiedzenie - klasa polityczna - powinno być u nas zabronione pod karą ukamieniowaniania lub obdarcia ze skóry.

Jak widzę oszołoma Macierewicza, to jedyne co mi przychodzi do głowy to strzelić go w ten durny pysk. Jak spotkałem Czarneckiego w ogródku u Szwejka nie mogłem siedzieć cicho, musiałem mu powiedzieć że jest płytkim jak brodzik sprzedajnym fiutem. Wszystkich tych fanatyków z IPN-u , tych Wildsteinów, Kwachów, Kaczorów, Alotów, Palikotów wsadziłbym do jednej celi , wrzucił granat, i otworzył drzwi dopiero jak opadnie kurz. Nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego my wszyscy akceptujemy tą ciągnącą się latami, jak sierp z dupy, farsę eseldowsko pisowsko platformiano cholera wie jeszcze jaką, skazani na fakt, że rządzą nami zaślepione rządzą władzy totalne miernoty.

Nie akceptuję tego.

Dlatego nie mam przyjaciół. Nie mam dużej ilości znajomych. Mimo że żyję wśród ludzi. Mimo że jestem lubiany. Z racji wykonywanego zawodu mam dużo okazji do poznawania nowych osób. Jest to jednak mój wybór. W pełni świadomy. W pełni świadomie odrzucam większość z nich po tygodniu, miesiącu, roku. Nie umiem inaczej. Po prostu mówię im co myślę a nie to co wypada powiedzieć. Czy jest mi z tym dobrze? Raz tak raz nie. Wolę jednak być sam w zgodzie z samym sobą niż męczyć się w tłoku. Nie do końca akceptowanym przez moje ego. Tą jego świadomą część.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz