środa, 4 stycznia 2017

zaczynam powoli wierzyć ...

, że za swoje byłe grzechy trzeba płacić. czyli bilans musi wyjść na zero, nie ma bata.

Cały rok dzikiej harówy, nerwówy i zapierdolu zwieńczony wyjazdem.
Na narty.
Tudzież snowboard.
Na 6 dni, bo na więcej nie ma czasu.

Pierwszego dnia, w piękny słoneczny dzień, zero wiatru, biało, pełno śniegu, mało luda, czyli bajka, Kossakowski postanawia podejść trawersem 2 metry wypinając jedną nogę ze snowboardu.

Efekt - deska sobie, siła ciążenia sobie, lecę na mordę wykręcając nogę tak, ze sam słyszę chrzęst nad kostką, cudem nie łamię nogi.

Praktycznie przy zerowej prędkości załatwiam się na cacy.

Ostry dyżur w Polanicy - 3 godziny, zdjęcia, kolejka, "będzie Pan żył" , kop w dupę, Jeep / chwile zabawy po śnieżnych, wąskich leśnych drogach /,  powrót do zaśnieżonego Zieleńca. Po drodze sklep ...

Kolejne 5 dni Pierwsza szaleje na stoku, ja NA TO WSZYSTKO PATRZĘ i krew mnie zalewa. W międzyczasie piwo pszeniczne popijane czerwonym lagerem ....

Dużo czasu na myślenie.
Jak widać, trzeba zapłacić za wszystko, co się narozrabiało . No bo jak to tłumaczyć? ...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz